|
2009-04-07 Dziedzictwo II Rzeczpospolitej
(najważniejsze dokonania)
Moje spojrzenie na Drugą Rzeczpospolitą a jest spojrzeniem historyka – to oczywiste - ale nie tylko. Zawiera ono również pewien pierwiastek osobisty, emocjonalny i nie ma co tego ukrywać. Dla mnie i zapewne dla wielu osób mego pokolenia, urodzonych w Polsce po II wojnie światowej II RP, krytykowana, a nawet zwyczajnie opluwana, niestety również przez ludzi z akademickimi tytułami, była jednocześnie swoistym schronieniem, oczywiście tylko wyobrażonym, przed Peerelem, w którym trzeba było żyć, i do którego równocześnie czuło się instynktowną niechęć wyniesioną z rodzinnego domu. To zaś skłaniało do pewnej idealizacji, do niechby tylko podświadomego ulegania białej, na przekór jej czarnej legendzie. Legendy zaś, jak wiadomo, nie zawsze oparte są na prawdzie, nie zawsze też do niej przybliżają.
II Rzeczpospolita w swym krótkim, ale niezwykle twórczym, bogatym i intensywnym bycie osiągnęła, za sprawą wizji i programów kreślonych przez jej znakomite elity i ciężkiego trudu codziennej pracy obywateli, bardzo wiele. Ale rzetelne badania historyczne prowadzone ostatnich ostatnim ćwierćwieczu udowadniają, że nie była rajem. Sprawy i problemy, które uwypuklił Miłosz w jednej ze swych ostatnich książek Ucieczka w dwudziestolecie istniały naprawdę. Wszelako ukazane, nie przypadkowo, bez szerszego kontekstu robią przygnębiające wrażenie i stanowią zaskakujące nawiązanie do czarnej legendy. Co ważniejsze jednak, ani trochę nie wyjaśniają dlaczegóż to tysiące ludzi różnych stanów pracowało, walczyło i ginęło wreszcie w jej obronie. Jest jednak faktem, że szereg istotnych problemów przede wszystkim natury społecznej czy gospodarczej, ale także politycznych i ustrojowych nie doczekało się zadawalającego rozwiązania w międzywojennej Polsce. Niektóre wyzwania cywilizacyjne dwudziestego wieku nie zostały w ogóle podjęte.
Dlatego też korzystając z zaproszenia z zaproszenia arcybiskupa lwowskiego mówiłem kiedyś (był to rok 1988) w jego ówczesnej, lubaczowskiej siedzibie o blaskach i cieniach Drugiej RP. I ta formuła jest nadal moim zdaniem najbardziej właściwa. Ale ponieważ organizatorzy dzisiejszej konferencji oczekują na wskazanie jej osiągnięć na różnych polach, to nie mogę się od tego uchylić. Najpierw jednak pragnę przywołać opinię Stanisława Kutrzeby, wielkiego uczonego, prezesa PAU, prawnika i historyka zarazem, zamykającą jego jedną z ostatnich prac, ukończoną w czerwcu 1945 r. a opublikowaną w roku 1988. Nosi ona tytuł, który już sam w sobie zawiera bogatą treść Polska Odrodzona 1914 – 1939. Albowiem dla niego i jemu współczesnych nie bardzo istotna była nazwa i numeracja państwa. Ważny był przede wszystkim sam niezwykły, cudowny fakt odrodzenia Polski po stu kilkudziesięciu latach niebytu i słabnącej z czasem nadziei na jej odbudowę. Kutrzeba, wolny od bezkrytycznego zachwytu, daleki także od rządzącej niepodzielnie od maja 1926 r. aż po wrzesień 1939 r. sanacji, pisał: Przeszło lat dwadzieścia w mozole, trudzie, nieraz przygnębieniu. Gdy dziś (czerwiec 1945 r. – TG) z pewnego dystansu patrzy się na ten okres, widzi się jasno, jakiej ogromnej dokonano pracy. Obroniła się Polska w roku 1920, już nad brzegiem przepaści stojąc. Obroniła własnym wysiłkiem. Odbudowała swoje zniszczone gospodarstwo, obsiała zaniedbane grunty, coraz podnosiła rolną produkcję. Wzniosła więcej fabryk na swoim terenie, niż ich miała przed wojną. Zorganizowała zarząd państwowy, jednolitą armię, ustaliła walutę i budżet. Wyrobiła sobie stanowisko, i to niepoślednie, pomiędzy państwami. Musi się przyznać, iż dokonano rzeczy wielkich. Z podniesionym czołem, z dumą możemy patrzeć na ten przebyty okres. Mimo katastrofy roku 1939.
Gdyby szukać zatem największych skarbów jej dziedzictwa to trzeba by wskazać najpierw na zbudowanie fundamentów polskiej państwowości niemalże od zera, wytyczenie jej granic orężem a następnie stopniowe scalanie, jakże różniących się między sobą w 1918 r., ziem w jednolite państwo i przekształcanie zamieszkujących je ludzi w jego obywateli, budowanie instytucji, tworzenie ładu prawnego i wspieranie kultury narodowej w oparciu o rozwój edukacji. W tym właśnie punkcie chciałbym się przez moment zatrzymać. Bo oto, moim zdaniem największym dorobkiem, bogactwem II Rzeczpospolitej było młode pokolenie, ludzi wychowanych w wolnej, niepodległej Polsce, maturzystów rocznik 1939, których najwspanialszym wzorem był Karol Wojtyła. Ludzie ci, o wiele za wcześnie, musieli wziąć na swe barki odpowiedzialność za losy państwa i narodu. I wzięli ją, płacąc za to ogromną cenę. Zwieńczeniem tego wyboru i tej postawy było Powstanie Warszawskie, zamykające dzieje II Rzeczpospolitej. Nie mogło być jednak inaczej w momencie bezwzględnego zderzenia polskiego systemu wartości opartych na prawdzie, odpowiedzialności i honorze (zgodnie z formułą J. Becka) z bezwzględną siłą sąsiadów i grą interesów mocarstw, co w dniu takim jak dzisiejszy (9 maja 2005 r.), trzeba koniecznie podkreślić. Bez lekcji wychowania obywatelskiego oraz innych tego rodzaju sztucznych, a w swoich skutkach pozornych, zabiegów edukacyjnych udało się w międzywojennym dwudziestoleciu wychować młodych ludzi na prawych Polaków służących bez wahania i bez reszty ojczyźnie. Działo się tak za sprawą zgodności zasad wyniesionych z rodzinnych domów z przekazywanymi przez kościół, szkoły, harcerstwo, wreszcie także wojsko.
Gdybym wszelako miał bardziej jeszcze skupić się na wskazaniu jakiegoś zwartego osiągnięcia czy dorobku, zwłaszcza w wymiarze materialnym, to wskazałbym na Gdynię i jej twórców. Chociaż rosłem na polskiej ziemi daleko stąd – mówił Jan Paweł II w czerwcu 1987 r. - to jednak mogę powiedzieć, że rosłem równolegle z tym miastem, które stało się poniekąd symbolem naszej drugiej niepodległości. Wraz z całym moim Narodem nie przestaję żywić wdzięczności dla tych, którzy to miasto, ten port bałtycki tworzyli tutaj od podstaw, poniekąd z niczego. Mam na myśli zwłaszcza wielkiego Polaka, inżyniera Eugeniusza Kwiatkowskiego, a wraz z nim wszystkich jego współpracowników. Byli oni przedstawicielami tego pokolenia, które po wiekach na nowo zrozumiało, że dostęp do morza jest elementem konstytutywnym niepodległości Polski. Jednym z bardzo doniosłych. Gdynia stała się więc wyrazem nowej woli życia narodu. Wyrazem przekonującym i skutecznym.
W tym projekcie zrodzonym u progu niepodległości w sposób niezwykle udany splata się śmiała, strategiczna wizja otwarcia się Polski na świat przez morze, ze znakomitą koncepcją urbanistyczną i funkcjonalną , które zostały wsparte bardzo udatną i zadziwiająco szybką, mimo ogólnie niesprzyjające warunki, realizacją. Wskazana niejako przez S. Żeromskiego ( Wiatr od morza) stara osada rybacka, już niegdyś wybrana przez Władysława IV na port wojenny Rzeczypospolitej, stała się decyzją Sejmu Ustawodawczego z 1922 r. terenem budowy portu. Jego autorem i budowniczym był inż. Tadeusz Wenda. W następnym roku port gdyński, połączony już linią kolejową z Bydgoszczą, przyjął pierwszy okręt. Dwa lata później opracowana została koncepcja zbudowania wokół portu wojennego i handlowego 60. tysięcznego miasta. W roku następnym Gdynia uzyskała prawa miejskie. W ostatnim roku pokoju przeładunki w tym największym już wówczas porcie bałtyckim przekroczyły 9,2 mln. ton. Port handlowy dawał schronienie 71 statkom polskiej bandery o łącznym tonażu 102 tys. BRT, a obok wojennego funkcjonował także port pasażerski. Miasto liczyło wówczas 120 tys. mieszkańców (12 miejsce w kraju), zajmując pow. 66 km2 (6 miejsce w kraju), a wykaz jego ulic i placów zawierał 576 nazw. Wypełniała je zaś dobra, nowoczesna zabudowa. Tak więc wzniesione zgodnie najnowszymi koncepcjami urbanistycznymi miasto i port, chroniący powiększającą się flotę handlową i wojenną, były dumą i wizytówką Polaków. Połączone linią kolejową z resztą kraju wypełniało znakomicie swe ekonomiczne zadania, zaś świetnie funkcjonująca kolej (to inne z osiągnięć II RP) pozwalała ówczesnemu mieszkańcowi Warszawy po pracy pojechać nad morze, wykąpać się, zjeść kolację w którejś z nadmorskich knajpek i późnym wieczorem powrócić do stolicy, jak wspomina pisarz marynista Stanisław Maria Saliński. We wrześniu 1939 Gdynia i Kępa Oksywska były miejscem twardego oporu żołnierzy kaszubskich pułków, których dowódca, płk Stanisław Dąbek nie skapitulował do końca.
Wśród wielu jeszcze pochwał pod adresem tego właśnie osiągnięcia II RP, a ich listę można znacząco wydłużyć, chcę zwrócić uwagę na fakt znamienny. Oto dorobek ten nie został, jak wiele innych, całkowicie zmarnowany po wojnie. Dzisiejszą Gdynię, niedawno zwiedzałem w gronie moich studentów, którzy choć nie znaleźli w niej gotyckich katedr ani renesansowych pałaców, w pełni poddali się jej urokowi. Oto dzięki rozumnym rządom władz samorządowych od 1990 r., przede wszystkim pierwszej prezydent miasta śp. Franciszki Cegielskiej i jej następców, miasto szybko odzyskuje swój dawny blask. Miasto rozwijające się dynamicznie a równocześnie w zgodzie z pierwotnymi założeniami urbanistycznymi, jest przyjazne dla mieszkańców i inwestorów, dba o architekturę jak i swój medialny wizerunek, z powodzeniem lansuje samodzielnie swoją markę. Co istotne, szybko, bo już na początku lat 90. odtworzyło bez większych konfliktów zarys dawnych stosunków własnościowych. W rezultacie jest ono jednym z nielicznych przejawów łączności między II a III Rzeczpospolitą i to nie tylko w wymiarze historycznym, ale także całkowicie materialnym.
Tomasz Gąsowski
|